Kategorie:
a :: b :: c :: ć :: d :: e :: f :: g :: h :: i :: j :: k :: l :: ł :: m :: n :: o :: ó :: p :: r :: s :: ś :: t :: u :: v :: w :: x :: y :: z :: ż

<<[2] [3] [4] [5] [6] [7] >>
 
Imieniny - dzień radosny,
Pełen kwiatów, zapach wiosny,
Wszyscy złożyć chcą życzenia
Zdrowia, szczęścia, powodzenia.
Niech Ci słońce zawsze świeci
I niech czas radośnie leci!
Niech odejdą smutki, złości
I powróci czas radości!
Te życzenia, choć z daleka,
PÅ‚ynÄ… jak wzburzona rzeka
I choć skromnie ułożone,
SÄ„ dla Ciebie przeznaczone!
 
<<[2] [3] [4] [5] [6] [7] >>

Życzeń na tą literę: 7

Odpedzal pokuse snu, podobnie jak smiertelnie znuzony wedrowiec przelamuje sennosc w obliczu niebezpieczenstwa. Coz z tego, ze cialo omdlewa ze zmeczenia, glowa ciazy, a powieki same bezsilnie opadaja? Trzeba wiedziec, kiedy mozna, kiedy wolno spac. Pozornie tak latwo jest wymknac sie nieprzyjacielowi. Zdawaloby sie: mozna go zwiesc, zmylic slad. Pomiedzy wieczorem a najblizszym rankiem jakiz rozlegly lezy czas! Kazdy krok u poczatku wyznacza inna droge. Tysiac sciezek biegnie w glab nocy, niknacych, gdy swit zedrze ciemnosci. Ale na kazdej wrog jest przy nas, cierpliwie, krok za krokiem dazac po naszym tropie. Spojrzec mu prosto w oczy, nie zadrzec, nie ugiac sie przed jego zdobywcza sila, to jedno moze ocalic. Ale jak wydrzec z siebie zlo, ktore w nas czai sie zawsze wyczekujace, zawsze gotowe do skoku? Jak pochwycic wroga, ktory jest w naszej krwi i w naszych myslach? Ksiadz Siechen kleczal, skrzyzowane ramiona wsparlszy o niski stolek. Pochylil glowe. Mial wrazenie, jakby mu barki ogromny ciezar przygniotl. Gdy zapada noc taka, jak dzisiaj, bez granic, wydaje sie, ze zlo calego swiata scieka w serce czuwajacego. Dokola, na bezmiernych obszarach, w niskich chatach wiejskich i dalej, w ludowych kamienicach uciszonych miast spia ludzie zmordowani dniem. Bezbronny tlum. latwa zdobycz. Ktoz spi snem sprawiedliwego? Dlonie, ktore jeszcze przed chwila chciwie siegaly po rozpuste i zysk, dygoca teraz niespokojnie, jak plomien przygnieciony popiolem. Nagie ciala dysza goraczkowo. Zwarte usta skryly klamstwa i kuszace podszepty, powieki zamknely popelnione i przyszle zbrodnie. Gdziez sa mury mierzone trzcina zlota? Wiatr szarpnal otwartym oknem. Okiennica uderzyla o szybe. Chlusnal deszcz. Ale proboszcz nie poruszyl sie. Jego oczy szeroko rozwarte zdawaly sie przebijac ciemnosc. Draza ja az do przepastnego dna. Zwyciezaja przestrzen. Czas stanal. I przez sekunde, ktora trwa wieki, wydaje sie kleczacemu, ze widzi wszystko, co dzieje sie na swiecie az po jego najodleglejsze krance. Straszliwa chwila. To jest tak, jakby jakas zaslona spadla rozcieta nagle niewidzialna reka, ukazujac grozna wizje. Oto ziemia niezmiernie ogromna, a jednoczesnie tak drobna, iz mozna ja ramieniem opasac, lezy nieruchoma, scieta cisza: bezkresna, ruda pustynia, obszary zjezone czarnymi kamieniami, zastygle wody, lasy skamieniale, miasta puste jak szkielety, a nad tym nieskonczonym cmentarzyskiem niebo niskie i miedziane. Niebo, ktorego ciezar przygniata serca spiacych. Ludzie! Widac ich ciala pokotem rzucone na zeschla ziemie, jedno przy drugim, nagie i sine, niby nieskonczony szereg umarlych. I nagle, jakby na jeden wielki glos rozcinajacy milczenie od wschodu do zachodu i od polnocy na poludnie, budza sie wszyscy. Ale nikt nie zrywa sie i nie spieszy poslusznie ku wezwaniu. zadne wolanie mu nie odpowiada. zaden szept ani ruch nie targna niewzruszonym spokojem. Piersi lezacych uderzone niebem zamarly. To tylko ich oczy szeroko rozwarte oddychaja smiertelna trwoga. Przerazeniem nie pozostawiajacym miejsca dla nadziei. - Jestem z wami! - szepce ksiadz Siechen. Bo czyz nie peta go niemoc ta sama, ktora wszystkim na ziemi kaze w tej chwili konac, lecz nie pozwala umrzec? Oto rownosc, o ktorej ludzie nie chca wiedziec. Bogactwo staje sie podobne lachmanom zebraka, wladza kruszy sie w porazonych dloniach i jak prochno przesypuje przez palce. Ale gdy ranek przywroci ziemi jej kuszacy ksztalt, ktoz z zywych wyrzeknie sie dobrowolnie zludnych przywilejow? Kiedyz wybije godzina sprawiedliwosci dla krzywdzonych i ponizanych? Tyle dokola chciwosci, okrucienstw, tyle klamstw i jadu nienawisci i pogardy, iz zdaje sie, ze nic nie zdola zasklepic krwawiacych ran. Coz moze zmienic sie? Tu chocby, na tym drobnym skrawku sedelnickiej ziemi. Dziedzic sedelnicki nie zrzeknie sie bez przymusu swoich rozleglych pol i lasow, jak drapiezne kleszcze opasujacych dokola nedzne chlopskie zagrody. Grzegorz Litowka nie porzuci streczycielstwa. Zablakanej w dalekim miescie Oldze Kukiszow zaden glos nie podszepnie powrotu do rodzicow. Mlody Burak, kiedy wyjdzie z wiezienia, znowu zacznie krasc. Kierownik poczty nie zlagodzi serdeczniejszym slowem cierpien umierajacej zony. Fiodor Dubrowski, nienasycony swoja mlodoscia, z lekkim sercem porzuci po miesiacu kazda dziewczyne. Ilez ich jeszcze przyjdzie placzacych na niego, jak przedtem przychodzily z zalami na Siemiona? A Siemion, ktoremu juz tak niewiele chwil pozostalo do zycia... A Michas... Proboszcz zaciska dlonie. Geste krople potu zwilzaja mu skronie. - Najlichszym z lichych jestem, Panie. Tamci nie znaja Cie, dlatego bladza. Ale mnie ukazales sie, jak wicher wstrzasnales mna... Dales wszystko. A coz ja daje? Jakze nedzny jest plon minionych lat! Coz uczynil dla ludzi, ktorych mu powierzono? Nigdy nie umial znalezc drogi do czlowieka. A za to jak czesto i w jak wielu okolicznosciach czul sie intruzem. Tak rzadko udawalo mu sie przelamac bolesny i upokarzajacy mur, ktory odgradzal go od ludzi wtedy wlasnie, gdy chcial im siebie ofiarowac. A jesli, zdarzalo sie, odnajdywal porozumienie, czyz bylo ono czyms wiecej niz przelotnym blyskiem ukazujacym zaledwie w mglistym oddaleniu, jak ogromne musi byc szczescie, gdy zbudzi sie zblakana dusze z letargu i oczyszczona postawi przed Panem. Przezyl kilka takich olsnien Anna nie slyszala skrzypniecia drzwi. Mimo kilku godzin snu czula teraz wieksze znuzenie niz z rana po zle przespanej nocy. Obudzila sie o wczesnym zmierzchu. Z poczatku, zaskoczona pelnym, porywistym szumem wiatru, ujrzawszy w glebi za oknem zarys plota i drzewo o czarnych, gnacych sie galeziach, nie mogla zorientowac sie, gdzie sie znajduje. Nie zdazyla sie jeszcze przyzwyczaic do tej duzej, obcej izby tak roznej od pokoju, ktory ostatnio zamieszkiwala. Gdy o podobnej godzinie budzila sie w Warszawie, widziala przez zmetniala szybe zalosnie obwisla rynne, dalej obdrapana sciane pelna jakichs niepotrzebnych gzymsow i ozdob, watlych balkonikow i okien przybranych wiotkimi firankami, jeszcze wyzej czarny, wilgotny, gesto polatany dach, smetne dymniki uwiklane w pajeczynowe nitki drutow radiowych, a nad tym wszystkim doskonale zharmonizowany z caloscia, w bezruchu zastygly, jakby ze starej ilustracji wyciety plat nieba. Gdy nadchodzil przedwczesny zmierzch brzydkich dni, a drobny deszczyk zacinal z ukosa, wowczas dymniki szamotaly sie apatycznie, potem z rosnacym mrokiem zapadal ospaly spokoj, tylko wiatr uwieziony pomiedzy murami belkotal ptrzytlumionym oddechem. Tak w ciagu wielu miesiecy zzyla sie z tym obrazem, ze nim zdazyla teraz podniesc powieki, byla pewna, ze taki wlasnie widok narzuci sie jej oczom. Pomyslala, ze bedzie musiala zaraz ubrac sie i wyjsc na ulice. Zaczela sie nawet zastanawiac, czy nie powinna zmienic dzielnicy. Moze jeszcze raz sprobowac srodmiescia? Moze... Westchnela ciezko. Gdybyz mozna bylo schronic sie przed tym wszystkim w sen dlugi i twardy! Ale kiedy po chwili zdala sobie sprawe, ze nie jest juz w Warszawie - nie odczula ulgi. Dochodzila piata. Za godzine - obliczyla szybko - powinien przyjsc kierownik poczty. Znowu bedzie klac dogorywajaca zone... Usiadla na lozku, wsunela stopy w rozdeptane pantofle. W pokoju bylo zimno, powietrze przesiakniete wilgocia czynilo chlod obslizglym i lepkim. Drzac narzucila szlafrok, pamietajacy jeszcze lepsze czasy, i podeszla do toalety. Spojrzawszy w lustro wzdrygnela sie. Nie mogla patrzec na siebie bez wstretu i przestrachu. Ostatnich kilka lat zmienilo ja zupelnie. Czasami miala wrazenie, ze kazdy dzien, kazda noc posuwaja naprzod dzielo zniszczenia. Nieraz, budzac sie z rana, zrywala sie pospiesznie z lozka i jeszcze oczy majac zaklejone od snu biegla do lustra. Starosc, nie, to nie o nia chodzilo. Niedawno przekroczyla wprawdzie czterdziestke, ale nie wygladala na wiecej lat. Zmienial sie tylko wyraz jej twarzy. Zarys policzkow niegdys tak delikatny ulegl trywialnemu znieksztalceniu, usta ukladaly sie w przykry, wyuzdany grymas, oczy stracily wilgotny, miekki polysk. Anna czula, ze moze teraz pociagac tylko natury chore i instynkty znieprawione. Ruchy, glos, spojrzenia, wszystko w niej obiecywalo rozpuste. Ile tez razy w oczach zaczepionych mezczyzn wyczytala nietajony odruch niecheci i pogardy. Ile brutalnych slow uderzylo ja po twarzy. Brali ja ci, ktorych twarze byly napietnowane tymi samymi znakami, co i ona. Pekaly wobec niej wszelkie hamulce, opadaly maski, rwala sie w strzepy ukladnosc, brudny klab ciemnych pozadan wyciekal z obnazonych cial, jak ropa plynaca z odkrytej rany, oplatywal ja swymi mackami, chlonal i ssal. Czasami przeciez znajdowala nieomal zadowolenie w tym calkowitym i ostatecznym upadku. Czegoz moze od zycia zadac kobieta, od ktorej nikt procz krotkiej, nedznie oplaconej chwili rozkoszy niczego nie zadal? Nic sie juz stac nie moze. Zanurzyc sie wiec w te otchlan, dosiegnac samego dna... Z pewnoscia te wlasnie zgode na wszystko wyczytal w jej oczach Litowka, gdy bawiac przed tygodniem w Warszawie spotkal Anne na ulicy. Zdziwila sie, ze ja poznal. Nie widzieli sie bowiem od dziesieciu przynajmniej lat. Stare dzieje ich laczyly. Anna zyla wowczas z Morawcem, stawiajacym pierwsze dopiero kroki na terenie stolicy. Roman byl mlodszy od niej, mial dwadziescia kilka lat, podobal sie jej. Pociagal zuchwaloscia, mocnym cialem, energia i tym nieuchwytnym blyskiem w oczach, ktory raz wydawal sie cierpieniem, a kiedy indziej okrucienstwem. Niewiele wiedziala o jego przeszlosci, prawdopodobnie burzliwej. Nie zwierzal sie. Bedac szczerym, umial jednoczesnie byc skrytym. Czym obecnie zajmowal sie - to oczywiscie wiedziala. Ale to jej nie przeszkadzalo. Wierzyla, ze nie potknie sie. Pieniedzy mial zawsze pod dostatkiem. Miala wiec spokoj, nie potrzebowala chodzic po ulicy. W tym wlasnie czasie zaczal organizowac pierwsza swoja bande. Pewnego dnia przyprowadzil nowego kompana. Byl to Litowka. Przez kilka miesiecy chodzili na roboty razem i z kilku jeszcze innymi. Wkrotce jednak skonczylo sie to wszystko. Po jakiejs grubszej, krwawo zakonczonej historii, banda Morawca rozpadla sie. Paru chlopcow wpadlo, dostali po kilkanascie lat ciezkiego wiezienia. O Romanie sluch przepadl, zniknal rowniez Litowka. Spotkala go teraz dopiero. Dowiedziala sie, ze Morawca od lat juz nie widzial i w ogole od dawna, zaraz po tamtej awanturze, skonczyl z podobnymi sprawami. Nie mial ochoty - wyznal - powedrowac na szubienice albo zginac w wiezieniu. Nie kazdy ma szczescie Morawca. Zreszta i jego szczescie moze pewnego pieknego dnia prysnac jak lupinka. Osiedlil sie wiec na kresach wschodnich. Za pieniadze, ktore mu przypadly z podzialu, wybudowal domek i urzadzil sklep z wyszynkiem. Zadowolony byl ze spotkania. Zaproponowal kolacje. Wstapili razem do baru. Ciagle opowiadal o sobie. Ale Anna wiedziala, ze szybko zdal sobie sprawe z sytuacji, w jakiej sie znajdowala. Nie potrzebowal pytac. Byla ubrana zle, z tandetna jaskrawoscia, wygladala niezdrowo; chciwie, choc starala sie panowac nad ruchami, rzucila sie na gorace jedzenie. Gdy zaproponowal jej wyjazd do Sedelnik w wiadomym celu, zgodzila sie bez wahania. Nie miala nic do stracenia. W Warszawie czekal ja tylko glod, a w niedalekiej przyszlosci szpital lub zebranina pod kosciolem. Ludzie? Uwazala, ze wszedzie sa ci sami, jednakowo zli. Wolala wiec o tym nie myslec, cieszyc sie raczej, ze znajdzie sie na wsi. W pewnym momencie, gdy wyobrazila sobie pola i lasy, krajobraz od tylu lat nie widziany, odzyly w niej bolesnym szarpnieciem najdawniejsze, rzadko budzace sie wspomnienia. Wychynal z mroku czasu dzien wycieczki za miasto: niebo pogodne, zapach jasminow, droga ocieniona rozlozystymi kasztanami, ujadanie psow... Ale zanim posrod tych migawkowych obrazow zdazyla zarysowac sie smiejaca twarz Pawla Siechenia, Anna wstala szybko i spytala Litowke: zatanczymy? W jego ciezkich ramionach, pod goracym, wodka przepojonym oddechem, znikly oczy i usta, ktorych wolala z odleglosci lat nie wywolywac. Zabawili w lokalu do poznego wieczora. Potem, po nocy, ktora dala Annie przedsmak tego, co ja czeka w Sedelnikach, wyjechali. Wies powitala ja wichura i deszczem