Życzenia, szablony, gotowe życzenia
Kategorie:
a :: b :: c :: ć :: d :: e :: f :: g :: h :: i :: j :: k :: l :: ł :: m :: n :: o :: ó :: p :: r :: s :: ś :: t :: u :: v :: w :: x :: y :: z :: ż

<< [1] >>Brak haseł na zadanš literę.
 
 
<< [1] >>

Życzeń na tą literę: 0

Nie potrzebowal dalej mowic. Domyslila sie calej historii. Jasne teraz bylo, skad znalazly sie pieniadze na ten dom, sklep i ziemie. Ale coz? Nie bylo to zadna niespodzianka. Zdziwila sie tylko, ze ja niczym ta wiadomosc nie poruszyla. Wlasciwie powinna by sie cieszyc strachem i niepewnoscia Litowki. Nie czula jednak niczego, co by choc za ulamek radosci moglo uchodzic. Byla znuzona, to wszystko. Znuzona zmeczeniem fizycznym, zwierzecym, wyprutym z jakichkolwiek uczuc, checi, pozadan. Ostatnio coraz czesciej wpadala w taki nastroj. Nie chciala go. Ale nie chciala wowczas tylko, gdy byl poza nia. W nim nie istnialo tak lub nie. Czasem, gdy budzila sie w srodku nocy przy boku przygodnego kochanka, ogarnialo ja przerazenie, tak nagle jasnym sie dla niej stawalo, iz w chwili zdawaloby sie wykluczajacej samotnosc byla w rzeczywistosci nie do wyrazenia samotna. Samotna samotnoscia najokrutniejsza, ktora kazdy czlowiek musi raz przezyc, chocby to mialo na niego spasc dopiero w godzinie smierci. „Ale czyz istnieje w zyciu czlowieka cokolwiek niezwyklego - myslala nieraz - co by jednoczesnie nie zblizalo ku smierci? Przy pewnym natezeniu uczuc, lub przy zamieraniu ich zbyt bezwzglednym, zawsze smierc zaglada nam w oczy”. Przemknelo jej przez glowe szybkie wspomnienie: przed bardzo wielu latami przezyla to odkrycie po raz pierwszy. Nie zdazyla cofnac sie. Zanim zdala sobie sprawe z czasu i z miejsca tej chwili, ujrzala mroczny korytarz, ktorym biegla na dzwiek dzwonka, drzwi otwierane, nagle rozwidnienie sie, a na schodach w pelnym swietle padajacym z okna na polpietrze postac mlodego legionisty. Jednoczesnie przypomniala sobie, ze w kilka tygodni pozniej mowila patrzac w oczy Pawla Siechenia: „Kiedy zobaczylam cie wtedy po raz pierwszy, stalo sie ze mna cos, czego jeszcze nigdy nie przezylam. Zanim spytales sie, czy tu mieszkaja panstwo Podhaliczowie, patrzyles na mnie chwile, pamietasz? To trwalo bardzo krotko, ale mnie sie wydalo nieskonczenie dlugo. Nie zdazylam nawet dobrze ci sie przyjrzec. Spostrzeglam tylko, ze jestes bardzo blady i masz smutne oczy. Tylko tyle. Ale w ciagu tej sekundy, zanim uslyszalam twoj glos, wydalo mi sie, ze umieram. Nie, nie! - zaprzeczyla szybko widzac pytanie w jego spojrzeniu. - To nie bylo bolesne uczucie. Radosne tez nie... - dodala po chwili. - Tego w ogole nie da sie nazwac”. I jeszcze raz tamtego dnia przezyla owo uczucie zamierania, gdy zdaje sie, ze dawne zycie ucieklo, a nowe nie zdazylo jeszcze nadejsc. Bylo to wieczorem, na chwile przed zasnieciem. Z krotkiej rozmowy wiele dowiedziala sie o nowym lokatorze swoich opiekunow. Przydzielono mu u nich kwatere. Byl porucznikiem drugiej brygady. Niedawno, podczas walk w Karpatach, zostal ciezko ranny, otrzymal postrzal w lewe pluco. Wlasnie wczoraj opuscil szpital, lecz do calkowitego wyzdrowienia bylo mu jeszcze daleko, nie wiedzial nawet, kiedy bedzie mogl wrocic na front... Gdy lezala w ciemnosciach z zamknietymi oczami, slyszala za sciana kroki porucznika. Nagle ucichly. I wtedy, ale jakby we snie i dlatego silniej jeszcze, przezyla uczucie podobne do tego, ktore ja przeniknelo w poludnie stojaca w otwartych drzwiach. Majac oczy pelne tych wspomnien, nie czula, ze od kilku minut Litowka na nia patrzy. Z poczatku, chcac sprawdzic wrazenie swoich slow, rzucil na Anne wzrok krotki i podejrzliwy. Ale gdy nie zauwazyl w zarysie jej lekko pochylonej postaci zadnej gwaltowniejszej zmiany, uspokoil sie. „Uwierzyla” - przemknelo mu przez glowe. Tym lepiej. Jesli na starosc zaczynala podobnie glupiec, dlaczego nie mialby dalej mowic? Korcilo go, aby podzielic sie z Anna swymi obawami w zwiazku z osoba Nawrockiego. Co znaczyl jego smiech? A te pytania tak lekko, niewinnie na pozor, bez zadnej zdawaloby sie ukrytej intencji rzucane? A to „musi pan milczec?” Nie, to niemozliwe - wydalo sie Litowce - aby Nawrocki mogl sie czegokolwiek domyslac. Skad? Jakim sposobem moglby wpasc na trop tych starych, przebrzmialych historii? Udawal, ze wie, o tak! to co innego, udawanie i wygrywanie na tym to stala policyjna metoda. Zaplatac upatrzona ofiare w siec pytan, domyslnikow, niespodziewanych skojarzen, aby pozniej w odpowiedniej chwili jednym rzutem zacisnac petle. „Ale to nie ze mna! - usmiechnal sie do nieobecnego wroga - ze mna nie pojdzie tak latwo. Jeszcze nie zna mnie”. W tej samej jednak chwili zdal sobie sprawe, ze jesli jest juz mowa o walce pomiedzy nim a Nawrockim, to przeciez pierwsze w niej kroki przyniosly niewatpliwy triumf posterunkowemu. To on przez caly czas gorowal spokojem, on umknal w pore z dosc sliskiego dla siebie terenu, jemu udalo sie z kolei uchwycic inicjatywe w swoje rece i najzaczepniejsze wypady przemycic pod maska niefrasobliwego i przyjaznego usmiechu. Wspomniawszy swoje zachowanie, zwlaszcza chwile, w ktorej tak nieopatrznie pozwolil sobie wyskoczyc ze skory, Litowka znowu sie zaniepokoil. Zrozumial, ze dopoki jakims umiejetnym posunieciem nie zaskoczy z kolei Nawrockiego, dopoty ta pierwsza porazka ze zjadliwa natarczywoscia wciskac sie bedzie w kazda rozmowe z posterunkowym, w kazda mysl o nim. Zawsze bedzie juz strona skazana na bronienie sie, wymykanie i kluczenie. A czyz nie tego chcial Nawrocki? Czy nie tedy wiedzie droga do ostatecznego zaplatania sie i uwiklania? Bezsilny gniew chwycil Litowke. Och, gdyby mogl przychwycic tego szczeniaka, gagatka z ladna buzia i delikatnymi lapkami, wziac go w swoje obroty i rozprawic sie po swojemu, raz na zawsze. Ba! tylko jak sie do tego zabrac? W duzym miescie wiedzialby, co robic. Tam wystarczylaby nocna godzina, pusta ulica. Ale tu, gdzie wszystkie zdarzenia wyplywaja na wierzch jak wzdete trupy wyparte wirami z dna rzeki? Zamyslil sie. A moze... taka noc jak dzisiaj, wiatr... moze Anna? Uderzony niespodziewanym pomyslem, spojrzal na nia. Siedziala przed lustrem ciagle odwrocona plecami, w taki jednak sposob przechylila glowe, iz nie ruszajac sie mogl ze swego miejsca dojrzec profil. Wyraznie rysowal sie na tle rozstawionego pod sciana parawanu, tylko swiatlo lampy padajac z boku poszerzalo cokolwiek linie policzka. Dzieki temu na pierwszy rzut oka twarz Anny wydawala sie obrzeknieta. Litowce zamarly slowa, ktore mial na koncu jezyka. Uczul w sposob nieokreslony, ze powinien natychmiast odwrocic glowe. Jednak nie mogl oderwac oczu od siedzacej. Mial wrazenie, ze ulega niezrozumialemu nakazowi, rownie ohydnemu i przerazajacemu, jak obraz, ktory go natarczywie pociagal. Musial patrzyc. Twarz Anny, nienaturalnie nabrzmiala i blada, robila wrazenie umarlej. A przeciez zyla. zyla w bezsilnym opadnieciu dolnej wargi, w oku jakby osleplym, w tepym skurczu miesni, ktorych napiecie sparalizowalo Litowce oddech. Widzial w swoim zyciu wiele twarzy scietych nienawiscia, ale w zadna z nich nienawisc nie wessala sie pietnem tak szczegolnym, jak w te, ktora mial przed soba. Przed wielu laty na froncie zobaczyl pewnego dnia ludzi zatrutych gazami. Noca rozswietlona dalekimi blyskami, wsrod zlowrogiej ciszy zbierano ich z pola. Na ziemi szarej, jakby przysypanej popiolem, wtloczone w leje i wyrwy lezaly nieruchome, dziwacznie pokurczone ciala o twarzach - gdy je oswietlono - straszliwie zmienionych, zsinialych, zastyglych w natezonym grymasie. Twarz Anny zdawala sie rowniez ulec zatruciu. Byla w niej ta sama upiornosc, co w tamtych ludziach z okopow: zamazanie granic pomiedzy nienawiscia, strachem i cierpieniem, wzajemne przenikniecie tych wszystkich uczuc, milczacy osad, chlod. Ciszy w pokoju zaden szelest nie macil. To tylko dokola, gora i bokami, wiatr bil z niezmienna zaciekloscia, gwaltowne i czarne przyplywy napieraly na sciany. Jak maly i watly wydal sie nagle Litowce dom! Jeszcze jedno silniejsze uderzenie i niby okret zerwany z kotwicy zawiruje krucha lupinka wsrod sprzecznych pradow, aby na oslep zanurzyc sie w burzliwy odmet. Kto zatrzyma jego bieg? Wtem cos miekkiego otarlo mu sie o nogi. To Makarek. Kopnal go podrazniony Dal mu powaznie reke do pocalowania I w skron ucalowawszy, uprzejmie pozdrowil; A choc przez wzglad na gosci niewiele z nim mowil, Widac bylo z lez, ktore wylotem kontusza Otarl predko, jak kochal pana Tadeusza. W slad gospodarza wszystko ze zniwa i z boru, I z lak, i z pastwisk razem wracalo do dworu. Tu owiec trzoda beczac w ulice sie tloczy I wznosi chmure pylu; dalej z wolna kroczy Stado cielic tyrolskich z mosieznymi dzwonki; Tam konie rzace leca ze skoszonej laki; Wszystko biezy ku studni, ktorej ramie z drzewa Raz wraz skrzypi i napoj w koryta rozlewa. Sedzia, choc utrudzony, chociaz w gronie gosci, Nie uchybil gospodarskiej, waznej powinnosci: Udal sie sam ku studni; najlepiej z wieczora Gospodarz widzi, w jakim stanie jest obora; Dozoru tego nigdy slugom nie poruczy.Bo Sedzia wie, ze oko panskie konia tuczy. Wojski z woznym Protazym ze swiecami w sieni Stali i rozprawiali, nieco poroznieni, Bo w niebytnosc Wojskiego Wozny po kryjomu Kazal stoly z wieczerza powynosic z domu I ustawic co predzej w posrodku zamczyska, Ktorego widne byly pod lasem zwaliska. Po coz te przenosiny? Pan Wojski sie krzywil I przepraszal Sedziego; Sedzia sie zadziwil, Lecz stalo sie; juz pozno i trudno zaradzic, Wolal gosci przeprosic i w pustki prowadzic. Po drodze Wozny ciagle Sedziemu tlumaczyl, Dlaczego urzadzenie panskie przeinaczyl: We dworze zadna izba nie ma obszernosci Dostatecznej dla tylu, tak szanownych gosci; W zamku sien wielka, jeszcze dobrze zachowana, Sklepienie cale - wprawdzie pekla jedna sciana, Okna bez szyb, lecz latem nic to nie zawadzi; Bliskosc piwnic wygodna sluzacej czeladzi. Tak mowiac, na Sedziego mrugal; widac z miny